Goethe-Institut: Nuda-Czas wykolejony.
Goethe-Institut: Nuda-Czas wykolejony.
„Nuda jest jedną z wielu technik, które mają przemieniać czas, przestrzeń, odbiór, ilość. Ograniczać nadmiar.“ Maria Poprzęcka, Karol Radziszewski i Weronika Szczawińska w rozmowie z Zofią Król o nudzie w sztuce i nudzie tworzenia.
Czy ktoś się dzisiaj jeszcze nudzi?
Maria Poprzęcka: Zostałam wychowana w przekonaniu – i tak mi zostało – że nudzą się ludzie nieinteligentni. Chłopaki co siedzą pod blokiem. Z drugiej strony nuda może mieć przecież też znaczenie pozytywne. Brodski napisał Pochwałę nudy, a niedawno przeczytałam artykuł, który był pochwałą nudy wygłoszoną przez psychologów dziecięcych. To do mnie przemawia. W dzieciństwie powinien być taki czas zatrzymania się. Wtedy dziecko może pomarzyć, coś sobie powyobrażać. Natomiast jak jest ze szkoły wiezione na trening, potem na angielski, potem na judo, a potem na rytmikę, to nie ma czasu na marzenie.
Ale wolimy przyjmować pozór nieustannej aktywności. Strach przed nudą doprowadził do przekonania, że jak ktoś sobie po prostu siedzi, to znaczy, że już jest bezproduktywny. Jak w starym dowcipie góralskim. Pytają gazdę, „dlaczego nic nie robi“. Na co on: „no siedzę i myślę“. „A jak nie myślę, to tylko siedzę“.
Weronika Szczawińska: Są chyba dwa rodzaje nudy. Jedna byłaby stanem psychicznym, egzystencjalnym, a druga stanem związanym z kondycją społeczną. Ta rozpaczliwość, którą kiedyś kojarzono z nudą, przekłada się dzisiaj raczej na specyficzną hiperaktywność. Na przykład: praca na komputerze, kiedy ma się otwartych sto portali społecznościowych, jest desperackim odsuwaniem czegoś od siebie, maskowaniem braku, pozorem pracy, który przekształca się w rodzaj mozołu, zaktywizowanej nudy. I potrafi być sto razy bardziej męcząca niż sytuacja odpuszczenia sobie, które robi się przez to dość poważną decyzją, takim trochę aktem pod hasłem „wolałbym nie”. Nie trzeba się networkować, nie trzeba wytwarzać.
To daje też poczucie własnej wartości, bo przecież jestem zajęty, więc potrzebny.
MP: Dla mnie najgorszy rodzaj nudy to kiedy wykonuję pracę, której nie znoszę, która mi nie idzie, a muszę to robić. Na przykład różne czynności administracyjne. Mówię to jako długoletni urzędnik.
A przy pisaniu nigdy się pani nie nudzi?
MP: Oczywiście, że się nudzę.
Nuda przy pisaniu bywa bardzo intensywna. Początek twórczej pracy, kiedy siada się do komputera i wiadomo, że teraz to już trzeba pisać, nie ma ratunku. Kiedy trzeba coś wytworzyć, organizm ogarnia potworna leniwość, która się rozpaczliwie broni przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu.
MP: Wtedy najlepsze jest sprzątanie, pranie, nawet prasowanie. Cokolwiek, byleby odsunąć tę niechcianą pracę. Dla mnie właśnie najgorsze jest nie nieróbstwo, nie pauza, ale nuda związana z pracą. Niestety to jest na ogół praca umysłowa. A sprzątanie może zastąpić też obsługa maila. Wiem, że muszę coś napisać, to siadam do komputera, otwieram maila i następuje ulga. To daje poczucie dobrze spędzonego czasu. Coś zostało załatwione, sprzątnięte. Psychiczny komfort jest.
Karol Radziszewski: Jest też cyfrowa wersja sprzątania – porządkowanie dysków. To jednak nie to samo. Wzrok i umysł męczą się o wiele szybciej. Najgorsze jest to, że czas wolny, czas nudzenia się w Internecie dzieje się właśnie w tym samym miejscu, tym samym fizycznym kleszczu co praca.
Według idei „smart boredom“ w czasach smartfonów nie ma już miejsca na nudę – cały czas wytwarzamy sobie zajętość, bo inaczej nie jesteśmy w stanie funkcjonować, też ze względu na częstotliwości, na których działa głowa, próbując dostosować się do świata. A czy kultura nie staje się dziś takim wytwarzającym sztuczną zajętość smartfonem? Ją też musimy wciskać w te 5-minutowe odcinki czasu. Na przeczytanie tekstu zostaje tyle samo czasu, co na przescrollowanie czegoś na telefonie. Miedzy Facebookiem a mailem. A przez opozycję do tego tworzy się z kolei drugi biegun, pochwała nudy – 6-godzinne przedstawienia i ciągnące się w nieskończoność filmowe sceny, po to żeby wytworzyć czas inny niż w tamtych 5-minutówkach, czas, w którym znacznie wolniej coś ma szansę płynąć i docierać. Żeby stworzyć sytuację, w której pusta głowa staje się gotowa na przyjęcie jakiejś myśli czy obrazu.
MP: Tak, pisze się nadal bardzo grube książki. Zakładam, że ktoś to czyta. Tegoroczna Nike to przecież kilka powieści kilkusetstronicowych.
W dziedzinie sztuk wizualnych jest taki problem – choć potrafię to olać – że wraz z wejściem nowych mediów zasadniczo zmieniła się sytuacja widza w galerii. Dawniej to teatr wymagał czasu. Był rodzaj umowy – jeśli przychodzę do teatru, jestem gotowa, żeby na ileś godzin dać się unieruchomić w krześle. Tak samo z koncertem. Natomiast odbiorca wizualiów był panem siebie i swojego czasu. Wyłącznie od niego zależało, czy na coś spojrzy, czy nie spojrzy. Wideo zasadniczo tę sytuację zmieniło. W czarne boksy z nagraniami wchodzi się w momencie przypadkowym, nie zawsze jest nawet napisane, ile trwa film. Jesteśmy wrzuceni w jakąś sztukę, która dzieje się w czasie. Nie w przestrzeni – żeby nawiązać do tych nieaktualnych Lessingowskich podziałów na sztukę przestrzenną i czasową. Sztuka przestrzenna dawała komfort decydowania, ile czasu się poświęca. A wideo wymaga obejrzenia od początku do końca, wystawienia się na nudę.
KR: To też bardzo wpłynęło na samą sztukę. Długo jeszcze artyści wideo mieli świadomość, że ktoś może wejść i wyjść, więc bardzo dużo było loopowania. Teraz jest jeszcze gorzej, bo właściwie kręci się nie wideo, tylko filmy. Tak narracyjne, że w ogóle nie ma sensu oglądać ich od środka. I coraz więcej muzeów ma programy filmowe.
Czyli nuda dotyczy tylko sztuki dziejącej się w czasie? A jest możliwe pomyślenie o nudzie w kategoriach przestrzennych? Na przykład „blue scotch“ Krasińskiego – oczyszczenie pola dla zmysłów, wytworzenie jakiejś pustki.
MP: W latach 60. blue scotch był traktowany w kategoriach żartu. Edzio się wygłupia. Musiało przewalić się kilkadziesiąt lat, żeby zacząć inaczej o tym myśleć. Wiele rzeczy, które teraz urosły do pozycji podręcznikowych, przez nas samych było traktowanych jako fajny żart, wygłup. Tak samo ten Edzio, który był sympatycznym pijaczyną.
KR: Bruce Nauman stwierdził, że wszystko, co robi artysta w pracowni, jest sztuką. I takie najprostsze działania – przestrzenne właśnie – przez niego udokumentowane, są nudne. Chodzi, odmierza pracownię krokami, żeby zwrócić uwagę na konceptualny aspekt pracy, odkleić sztukę od obiektu. W efekcie trochę sam Nauman się nudził, a dokumentacja wymaga od widza dużej cierpliwości.
WS: Wydaje mi się, że istnieje rodzaj scenografii teatralnych które są przestrzeniami nudy. Przestrzenie monochromatyczne, taki typ scenografii jak w niektórych przedstawieniach Lupy, który inni twórcy przerobili po swojemu. Monochrom, ewentualnie kafelki. To jest doświadczenie wzroku, który nie ma się o co zaczepić. I wpada w desperację. Jakiś rodzaj bezformia. Dla mnie to jest przestrzeń inscenizująca nudę jako doświadczenie.
Czytaj cały artykuł:
http://www.goethe.de/ins/pl/lp/kul/dup/leb/lan/pl12247341.htm język niemiecki