Zaryzykuję twierdzenie, że polska szkoła ciągle jeszcze naucza, i to pewnie często, jak za czasów króla Salomona.
O komentarzu
Ze sporym zdziwieniem, ale i dużym zainteresowaniem, przeczytałem komentarz prof. Macieja M. Susły do mojego artykułu pt. Bezsensowność uczenia się faktów i dat. Bardzo dziękuję za niego Panu profesorowi. Cieszę się, że jego treść wywołała emocje i refleksję. Pewnie pozytywne emocje i uczucia są nam w życiu bardziej potrzebne niż wielka faktograficzna wiedza - taka pięknie ulotna i bardzo zmienna. Czy przed nami gorąca dyskusja o bezsensach polskiej szkoły? Przecież rozumiem, że właśnie z ostrych, rzeczowych, mocnych dyskusji rodzi się nowe i lepsze.
Prof. Sysło jako informatyk pewnie lepiej od innych rozumie ogromną siłę Internetu i innych nowoczesnych technologii oraz to, że już dziś dla 50% Polaków korzystanie z nowych technologii informacyjno-komunikacyjnych to codzienność. A jak jest z tym w polskich szkołach i uczelniach wyższych?
O rewolucji kulturalnej w edukacji
Wiem, nie tylko Polakom rewolucja kulturalna kojarzy się z chińską rewolucją czy paleniem książek, ale nie szkodzi. Cieszy fakt, że coraz więcej osób zainteresowanych budowaniem lepszej (czytaj: nowoczesnej) szkoły rozumie, że dziś nie ma odwrotu od odkładania często przestarzałych książek do lamusa i wykorzystania w większym stopniu zasobów Internetu. Niektórzy nawet mówią o potrzebie dokonania w szkole rewolucyjnych zmian, szczególnie programowych. Zgadzam się z opinią Sabiny Furgoł i Lechosława Hojnackiego, wyrażoną w artykule Nowa Podstawa Programowa starego nauczania, w którym słusznie uzasadnia się, że wprowadzana od września nowa podstawa programowa jest „nową” w dużej mierze jedynie w nazwie.
Profesor Sysło w swoim komentarzu m.in. pisze, że przerażeniem ogarnia go zawołanie: "Trzeba polską szkolę wyrwać wreszcie z okowów XIX i XX wiecznej edukacji. (...)", na co odpowiada: "Nieuchronnie szykuje się rewolucja kulturalna w edukacji połączona z paleniem książek i ich autorów oraz stawianiem pomników Internetowi.” To przerażenie jest chyba na wyrost, a Internet pomników nie potrzebuje. A książek palić nie trzeba - wystarczy niektóre, te mało użyteczne, często „wodniste”, wysłać nie tyle do lamusa, co raczej do bibliotek i archiwów. Wiele moich kiedyś ulubionych książek i akademickich podręczników od dawna leży w rupieciarni. Jej zasoby szybko rosną.
Lepiej wspierać innowacyjnych nauczycieli pragnących zbudować szkołę na miarę XXI wieku, a przerażenie zamienić na pozytywne spojrzenie na wyzwania i konieczności zmian w systemie oświaty.
O szkoleniu w starych okowach
W poprzednim tygodniu byłem na ciekawym szkoleniu nt. wdrażania i wykorzystywania interaktywnej tablicy i wizualizera w doskonaleniu nauczycieli. I co? Podobało się, ale … Na szkoleniu była „mowa i pokaz” o bardzo nowym środku dydaktycznym, który daje tak wiele różnorodnych możliwości ciekawego organizowania uczenia się i pracy nad sobą, ale wykorzystano je zupełnie tradycyjnie. Pokaz - informacja - pokaz - informacja! Oczywiście pytania można było zadawać. Na koniec szkolenia pokaz możliwości sprawdzenia wiedzy uczniów przez naciskanie odpowiedzi - fajnie, jak w telewizji, ale temat testu, oczywiście, czysto pamięciowy - „Najważniejsze daty z historii Polski” - czyli „czysta pamięciówa”. Trzeba poważnie zastanowić się, w jaki sposób znaleźć takie zastosowanie dla tablicy interaktywnej, aby nie wyręczała ona tylko nauczyciela przekazujacego w tradycyjny sposób wiedzę faktograficzną.
O nowoczesnej edukacji
Trzeba nam zrozumieć, że nowoczesna edukacja to nie nauczanie w rozumieniu: wykładanie, informowanie, pouczanie, wyjaśnianie, moralizowanie, manipulowanie, „górowanie” nauczyciela, urabianie niewyrobionych itd. - a raczej:
1.
wywieranie pozytywnego wpływu na ludzi (nie zapamiętywanie faktów i dat),
2.
organizowanie uczenia się w „ludzkich” warunkach (nie tradycyjne wykładanie),
3.
spotkanie, rozmowa, dialog doświadczonego z mniej doświadczonym (nie monolog nauczyciela),
4.
integralne zespolenie działań dydaktycznych i wychowawczych (nie manipulowanie poglądami),
5.
interaktywność i dobra komunikacja podmiotów edukacji (nie „belferstwo”), itd.
Jak mogłaby wyglądać dyskusja między uczniami na wybrany temat historyczny bez znajomości dat i faktów? Taka dyskusja, ale partnerska, życzliwa i merytoryczna, nie „belferska” i nie taka, jak się ogląda w telewizji - jest możliwa i może być bardzo interesująca dla obu stron. Proponuję spojrzeć, jakie ogromne możliwości aktywizacji uczących się dają metody aktywizujące. Pisałem o tym na przykłąd w artykule Nauczanie historii do lamusa. Próbujmy przerażenie tym „nowym” wysłać do lamusa i uwolnić w sobie pozytywne emocje, aby jak najskuteczniej korzystać z możliwości, które daje nam technika, społeczności i nowe metody nauczania.
Okowy dotychczasowej szkoły
Szkoła dotychczasowa, tradycyjna, czyli „wiedzowa”, w dużej mierze pamięciowa, wymagająca opanowania dużego zasobu wiedzy przedmiotowej, często faktograficznej, encyklopedycznej, jest dziś jednak przeżytkiem. Jest też kosztownym i nieskutecznym wysiłkiem edukacyjnym. Wiadomości dziś zdobywane, np. o szczegółowej budowie wirusów czy bakterii, albo o układzie nerwowym szczura oraz prawie cała inna tego typu wiedza, jest powszechnie dostępna w Internecie. Może zatem prawdą jest, że dziś wystarczy zdobyć informacje o drodze dostępu do tej wiedzy i ją rzeczowo, porządnie, wykorzystać wg własnych potrzeb? Pisałem o tym w artykule O nowoczesności edukacji.
Syzyfowy wysiłek uczniów
Szkoła dzisiejsza wymaga syzyfowego wysiłku, który może i w jakimś stopniu rozwija uczniów, ale często też budzi w nich upiory i agresję. Kto to był Syzyf i czym jest „syzyfowy trud” - rozumieją pewnie wszyscy, którzy są po „wiedzowej” szkole. A właściwie, po co mi znać dzieje Syzyfa? Po co znać rozwój tasiemca nieuzbrojonego czy motylicy wątrobowej?
A z czym kojarzy się polskim uczniom pojęcie „uczenie się”. Na pytanie, czym jest uczenie się? – uczniowie odpowiadają prawie jednogłośnie, że to jest „wkuwanie”. Daje to chyba nienajlepszy obraz szkoły po 10 latach nieustającej reformy. Ta reforma oczywiście była bardzo potrzebna 10 lat temu i zmieniła „coś tam” w polskiej szkole, ale nie zmieniła jej na tyle, aby szkoła była w stanie nadążać za zmianami we współczesnym świecie. W mediach czytałem wprawdzie niedawno artykuł pod tytułem „Szkoły sobie radzą”. Radzą sobie, radzą (…) - ale to jest dziś zbyt mało!
(Notka o autorze: dr Julian Piotr Sawiński, nauczyciel konsultant Centrum Edukacji Nauczycieli w Koszalinie)
więcej:
http://www.edunews.pl/index.php?option=com_content&task=view&id= 791&Itemid=1 2009-07-17